FELIETON | Tenis i inne zjawiska pogodowe

     Turniej tenisowy jest jak pogoda… zawsze jakiś jest, z tym że raz lepszy raz gorszy. Nieprzewidywalna pogoda z kolei potrafi nieźle popsuć szyki najlepszym tenisistom. Związek pomiędzy pogodą i tenisem jest niezaprzeczalny, do tego stopnia, że można go odczuć siedząc we własnym salonie i oglądając Turniej w Monte Carlo.

     Jak przystało na Szeregowego Kibica zamiast jeździć do Miami czy do Madrytu tenis oglądam w telewizji. Cisza, spokój i wszystko lepiej widać. Kiedy zawodnicy w Miami ledwo dyszą z powodu upałów, ja siedząc na kanapie i zżymam się, że ruszają się jak muchy w smole. Kiedy zawodniczka w Charlestone potyka się o linię serwisowego kara (sic!) i upada ja złorzeczę na sparciałą amerykańską nawierzchnię. Gdy w Monte Carlo jest przerwa na deszcz, ja pędzę z psem na spacer podziwiając błękitne niebo nad Warszawą i zastanawiam się dlaczego w Polsce, gdzie od dawna są tylko dwie pory roku, nie ma turnieju klasy ATP 1000. Przecież jako kraj ewidentnie mamy tak zwany ciąg na bramkę, a Nasze Tenisistki i Tenisiści lada moment mogą być na szczycie.

    Nie ukrywam, że zapaliłam się do oglądania rozgrywek jeszcze bardziej po sukcesach Polaka w Ameryce… piękne czasy nadeszły dla nas kibiców. Wygodnie usadowiłam się więc aby zobaczyć triumf rodaka na mączce w Monako. Przyjemnie będzie popatrzeć jak uciera nosa milionerom, pomyślałam. Zamiast tego jedyne co zobaczyłam to  deszcz, przerwy i puste korty, nie mówiąc o trybunach. A to przecież dopiero pierwsza runda! Gdzie te czasy gdy zjawiska pogodowe miały na tyle taktu, żeby dodawać dramaturgii w kluczowych momentach? Przerywać mecz pierwszego dnia turnieju to każdy potrafi, tylko po co? Deszcz w trakcie półfinałowego pojedynku Marii Sharapowej i Lindsay Davenport na Wimbledonie, to co innego. Te wydarzenia się pamięta. Wiatr wiejący z taką mocą podczas US Open, że ani Federer ani Agassi nie są w stanie trafić piłką w kort, to jest ciekawe. 42 stopnie Celcjusza w Australii gdy Juan Martin del Potro mówi, że „woli takie spotkania oglądać w telewizji”… czyli zupełnie jak ja.

    Na tych przemyśleniach zleciał tenisowy poniedziałek, zawodnicy nie wrócili do gry, a w Monte Carlo, jak przystało na światową stolicę hazardu, jedyne co można było zrobić to obstawić kiedy mecze zostaną wznowione.

    We wtorek cała procedurę rozpoczęłam od nowa, ale gdybym obstawiła, że mecz zacznie się zgodnie z zapowiedziami o 11.00, to bym przegrała. Rozsiadłam się, włączyłam telewizor, Polaka ani widu ani słychu. Z zainteresowaniem wysłuchałam informacji o tym jak niebezpieczna może być mokra mączka i rozpoczęłam wyczekiwanie na mecz Hurkacz-Fabbiano.  Kurtuazyjne rozmowy o pogodzie nabierają innego znaczenia gdy odbywa się turniej i wszystko może wisieć na włosku, a dokładniej na jednej złej prognozie. W Monte Carlo też wszyscy jakby z niepokojem i pokorą patrzyli w niebo, ale dźwięczny głos Komentatora rozwiał nie tylko chmury, ale i wątpliwości: „dziś aura rozpieszcza tenisistów” - powiedział Tomasz Lorek i miał rację. Trzask prask i Hubert Hurkacz, jako pierwszy polski tenisista od 1985 roku (ktoś pamięta jaka wtedy była pogoda?), wygrał meldując się w kolejnej rundzie.

I znów trzeba zaklinać deszcz.

*foto :: Wimbledon 2004 gdy Maria Sharapova niespiesznym krokiem "zmywa się" z kortu w trakcie półfinału z Lindsay Davenport (nie muszę zapewne dodawać, że ten deszcz zmienił przebieg meczu, a 17 letnia Rosjanka po powrocie na kort pokonała Amerykankę)

 

 

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

UWAGA i KONCENTRACJA

RUTYNA PRZYGOTOWAWCZA

YOU WIN SOME, YOU LOSE SOME